Pionkiem po planszy

Gry z toporem w tle

Kultura masowa charakteryzuje się tym, że od czasu do czasu mamy do czynienia z wybuchem popularności jakiegoś tematu. Wszyscy pamiętamy, kiedy każdy chciał być elfem lub krasnoludem.  Po to, by zaraz znudzić się tematem i natychmiast zacząć odpierać kolejne fale zombie. Na to wszystko z politowaniem patrzą z góry zawsze modni, zawsze kultowi, zawsze brodaci wikingowie. Zawsze gotowi zdzielić toporem każdego, kto śmie podkopać ich silną pozycję w popkulturze. Nic zatem dziwnego, że nordyccy najeźdźcy stali się lejtmotywem licznych gier planszowych – rzucimy dzisiaj okiem na dwie świetne gry z toporem w tle. 

„Blood Rage”

Zacznijmy z przytupem, a co! Gdy na stół wjechało olbrzymie pudło z napisem „Blood Rage”, pomyślałem sobie, że nie dość, że spędzimy wieki na rozkładanie gry, to jeszcze po raz setny dzielni rycerze będą tłuc paskudnych orków. Nic bardziej mylnego! Okazało się, że pudło wielkości małego sklepu z grami planszowymi wypełnione jest czterema różnymi zestawami figurek wikingów dla każdego z graczy plus potwory i najemnicy (w sumie 49 sztuk!). Nie mamy tutaj na myśli „jakiśtam” figurek. To wspaniałe, duże, pełne detali modele wykonane z wysokiej jakości materiału. Gdy przyłożymy ucho do pudełka, usłyszymy jak krzyczą: „Na chwałę Thora! Pomaluj nas!”. Tak właśnie zróbcie.

gra z wikingami

Świat trawi ogień, a gwiazdy gasną…

Sama rozgrywka zaczyna się od końca. Od końca świata oczywiście – nadciąga Ragnarok, pochłaniając kolejne prowincje na planszy i sprawiając, że pod koniec gry robi się naprawdę ciasno. W tym czasie klany szukają przychylności bogów, plądrując krainy, tocząc batalie, chwalebnie ginąc na polu walki oraz szukając wsparcia w postaci mitycznych stworów. Gra czerpie garściami z europejskich i amerykańskich stylów rozgrywki. Z jednej strony nastawiona jest na konfrontację, przejmowanie kontroli nad prowincjami, blef i przewidywanie ruchów przeciwnika.  Z drugiej gramy na punkty, wykonujemy zadania od bogów. Jest też taktycznie, bo często chwalebna śmierć w bitwie sprawia, że Loki spojrzy na nas przychylnym okiem, rozdając punkty zwycięstwa.

Głębi rozgrywce dodają karty. Są one podzielone na wojenne, dzięki którym toczymy bitwy; ulepszające, które na przykład pozwolą na dodatkowy ruch jarlem lub zwiększą siłę drakkara oraz karty wypraw, czyli zadań, których wypełnienie powiększy nasz wynik o górę punktów. Oczywiście dostaniemy ich ograniczoną ilość. To, czy lepiej wygrać wszystkie bitwy, czy może w tej turze jedynie ulepszać nasz klan, pozostaje w gestii każdego z graczy.

Zasady nie są przesadnie skomplikowane. Rozgrywka została oparta na punktach akcji, zwanych tutaj punktami szału, dzięki którym wykonujemy wszystkie nasze posunięcia. Cieszy fakt, że w walkach praktycznie zrezygnowano z elementu losowości.  Przegrana bitwa wcale nie oznacza, że pokonany gracz jedynie stracił jednostki. Gra jest dynamiczna, figurki wspaniale budują klimat, a planszetka Walhalli nieustannie zapełnia się dzielnymi wojownikami.

CZYTAJ:  Najlepsze gadżety z gier planszowych

Wojownicy Midgardu

„Ahoj przygodo!” – chciałoby się krzyknąć, widząc naszą kolejną propozycję gry z toporem w tle. Stary jarl odszedł z tego świata, by dokazywać wraz z Odynem w jego zamku w Walhalli. Natomiast gracze, pozostawieni sami sobie na tym łez padole, rozpoczynają starania o zajęcie jego miejsca. Jarlem może zostać tylko ten z przywódców, który zdobędzie najwięcej chwały, kolekcjonując nad kominkiem trofea mitycznych monstrów nawiedzających krainę Nordów.

Żarciem i toporem

Niezależnie od tego, co powie wam instrukcja, gra dzieli się na dwie części. Pierwsza z nich to przygotowania do wyprawy po chwałę i przychylność bogów (oraz łupy!). Aby ta się powiodła, niezbędne będzie zgromadzenie zapasów, rekrutacja różnych rodzajów wojowników, wykucie magicznych run, które wspomogą nas w walce. Przezorny kandydat na jarla odwiedzi kaplicę, by Odyn czasem lekko trącił naszą kostkę. Natomiast bardziej przedsiębiorczy zerknie, czy na targowisku nie pojawili się nowi kupcy. Wszystko to zrobimy przy pomocy znanej i lubianej mechaniki zwanej z angielska worker-placement, czyli wysyłając po kolei swoich ludzi na dane lokacje na planszy. Działanie każdej z nich jest oczywiste – na tłumaczenie zasad poświęcicie maksymalnie 15 minut.

gra z wikingami

Fiordy jedzą im z ręki

Gdy już uzbroimy się po zęby, a drakkary wypełnią się zapasami, możemy wyruszyć na polowanie na stworzenia, które nie są obce miłośnikom legend z północy – od bardziej znanych Draugrów i Trolli po egzotycznie brzmiącego Lindwurma lub smoka Dreki. Podczas przygotowania do wyprawy gracze rekrutowali wojowników symbolizowanych przez sześcienne kości. Walka polega na rzucaniu kośćmi i obliczeniu, czy wartość ataku naszych wojów przebiła wartość obrony stwora. Im więcej wojowników walczy z potworem, tym większa szansa na zwycięstwo. Monstra nie pozostają dłużne. Jednak roztropni wikingowie mają do obrony magiczne runy oraz wstawiennictwo bogów… jeśli tylko dopchali się wcześniej do kowala i kaplicy. Zwycięscy podróżnicy powracają w glorii, by zatknąć na środku wioski trofeum z łbem (czy co tam paskudnego udało się wykroić) złego monstrum i zdobyć uznanie mieszkańców liczone w punktach chwały niezbędnych do zwycięstwa.

gra planszowa

W „Wojownikach z Midgardu” świetnie udało się połączyć elementy gry euro z bardziej dynamiczną fazą walki z potworami. Sama mechanika rozstawiania pracowników na lokacjach także przebiega szybko i sprawnie, nie ma potrzeby ślęczenia z kalkulatorem i obliczania najbardziej optymalnego układu. Gra także zmusza co bardziej opieszałych graczy do wyprawienia się na polowanie. Rzucanie kośćmi podczas walki oczywiście generuje pewną losowość, ale zasadniczo wiemy na co się piszemy, poza tym rzuty mogą być modyfikowane.

Autor: Redakcja, 8 listopada 2017